sobota, 16 marca 2019

To znowu ja...!

Hej Wam :D
Przychodzę do Was po raz drugi właściwie w tym samym celu - zareklamować się (reklamy nigdy za dużo!), jako że wciąż ten mój blog cieszy się jakimś zainteresowaniem i trochę osób na niego wchodzi, pomyślałam, że dobrze byłoby wspomnieć  o tym, co dzieje się na drugim (a nuż kogoś to zaciekawi). Zwłaszcza, że minęło już trochę czasu, poprzednie opowiadanie zostało skończone, a teraz piszę się kolejne, które (być może) okaże się bardziej w Waszym guście. Jednak żeby nie było, że tak tylko gadam, wstawię Wam tutaj opis i jak to wszystko wygląda.
Właściwie do tego już napisanego też wstawię, bo za wiele to ja w poprzednim poście o nim nie napisałam, więc właściwie, czemu nie ;)

(żeby przenieść się na bloga, kliknij w zdjęcie)
Opis: W świecie Marcela nie zawsze było kolorowo. Właściwie to było całkiem na odwrót: życie bez przerwy kopało pod nim dołki, a ten, niczego nieświadomy, wpadał w nie za każdym razem.Tak było i w te wakacje, kiedy zapożyczył się i żył beztrosko do czasu aż nie trzeba było oddać kasy - kasy, której oczywiście nie miał. Wydawałoby się, że gorzej już być nie mogło, jednak na jego drodze niespodziewanie pojawił się prześladowca z gimnazjum, który gotów był ponownie zrujnować mu życie oraz jego kuzyn - jedyne wybawienie z całej tej chorej sytuacji; promyczek nadziei, pozwalający uwierzyć Marcelowi w szczęśliwe zakończenie, a jakby tego było mało, przyprawiający go o szybsze bicie serca.

Ostrzeżenia: wulgaryzmy, przemoc, opisy homoerotyczne 
Gatunek: obyczajówka, komediodramat
Status: zakończone
Data publikacji: 04.2018-12.2018


Fragment rozdziału 1:
Nic nie zapowiadało tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Ot, zwykłe piątkowe popołudnie, wakacje, pełen luz i relaks. Na starym blokowisku, jak zawsze, toczyły się te same rozmowy. Matka poprawiała dziecku zbyt ciężki plecak, inne smarkacze bawiły się na  trzepaku, a po drugiej stronie osiedla garaże oblegała groźnie wyglądająca grupka chłopaków. A w niej znalazł się również Marcel. Z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie i z zestresowaną miną, patrzył na czwórkę dryblasów - napakowanych, ubranych w te swoje dresy i na dodatek z butelkami po piwach w rękach, prezentowali się nad wyraz groźnie. Szczególnie dla takiego zwykłego chłopaczka, jakim był  Rogacki.
- No przecież mówiłem, że oddam ten hajs! - Spojrzał nerwowo na całą bandę, cofając się wolno, jakby chciał im przemknąć niezauważenie i schować się gdzieś pomiędzy garażami. Ucieczka była jednak niemożliwa i to nie dlatego, że Marcel był zbyt słaby, by biec przez kilkadziesiąt ładnych minut, zanim by ich zgubił. Nie, chodziło raczej o to, że przed tą grupą nie było jak zwiać - chciał czy nie chciał, kiedyś i tak by go znaleźli, a on odwlekał tę chwilę i tak zdecydowanie zbyt długo. Nic dziwnego więc, że nasłano na niego taką zgraję. - Dajcie mi jeszcze tylko kilka dni a zwrócę wszystko, co do grosza. Serio! - paplał, zaciskając dłonie w pięści, tak jakby miały go przed czymś ochronić. Może i by ochroniły… Gdyby tylko wyjął je z kieszeni i zasłonił nieprzyzwyczajoną do bólu twarz. On jednak w dalszym ciągu wciskał te swoje patyczki w spodnie, kuląc się jakby miało mu to pomóc wyparować.
- Każdy tak mówi - skomentował jeden z chłopaków. - Zasady są proste. Bierzesz kasę, masz miesiąc i musisz oddać. U ciebie minęły trzy miesiące, więc sam widzisz, jak jest - ciągnął kpiąco, podchodząc o krok bliżej. Chłopak ten miał nieprzyjemnie krótkie, blond włosy i stalowe spojrzenie, a ubrany był w ciemną, wpadającą w granat bluzę z Adidasa.
- Ale ja absolutnie nie wiedziałem, że mam tylko miesiąc! - bronił się słabo, uciekając wzrokiem na boki, byleby tylko dalej od tego napakowanego blondyna, do którego nie czuł nic poza nienawiścią. No i może strachem. I niechęcią, i wstrętem…
- Nie wiedziałeś? - wypalił, a po wyrazie jego twarzy Marcel mógł stwierdzić, że chłopak nie przejął się za bardzo tym małym kłamstewkiem. Burak. - Jak to było? Ignorantia legis non excusat - wyszczerzył się, zapewne chwaląc się swoim popisowym tekstem, na co Rogacki jedynie zmarszczył twarz, starając się to sobie szybko przekalkulować na język polski. Bo, co tu dużo mówić, z łaciny to on nie był najlepszy, ale że na wosie trochę było... Coś z tego zrozumiał. Chyba. Zresztą, nie trudno było wywnioskować z kontekstu. - Więc nie ma, że boli. Masz oddać hajs. I masz na to maks trzy dni. Inaczej wiesz, co się stanie? - zapytał, podchodząc na tyle blisko, że Marcel mógł poczuć na twarzy jego oddech. - To się stanie. - I przywalił Marcelowi prosto w brzuch. Mocno. Na tyle mocno, że chłopak aż zgiął się w pół, a oddech uciekł z jego ust. - Tylko, że będzie gorzej. Czaisz? - dopytał jeszcze blondyn, tak pewnie by nakreślić powagę sytuacji. 
- Tak - charknął, kiedy już na powrót mógł złapać oddech. Posłał zaraz chłopakowi srogie spojrzenie, pełne nienawiści, ale nie odezwał się więcej. Zdecydowanie nie chciał dostać drugi raz, bo i tak nie był pewien, czy wszystkie żebra ma na swoim miejscu... 
- To świetnie, Rogacki - oznajmił z zadowoleniem, a na jego głupkowatej gębie zagościł tak samo głupkowaty uśmieszek.
Po prostu gorzej być nie mogło, pomyślał Marcel, przyglądając się z nienawiścią temu pacanowi, który właśnie go wyminął, nie zapominając przy tym potrącić go z bara, ot tak, dla funu. Na szczęście reszta tej zgrai już się na niego nie rzucała. I dobrze, bo Marcel faktycznie byłby w stanie się im postawić, a wtedy to już tylko gorzej dla nich! 
- Szmaciarz - mruknął pod nosem, rozmasowując obolały brzuch. Spojrzał do góry na to samo, znajome osiedle i przeklął tych wszystkich ludzi, którzy w dupie mieli to, co tu się własnie stało. A stało się, do licha! A co gorsza, miało stać się jeszcze więcej, bo on nie miał nawet połowy tych pieniędzy, o których była mowa.
A trzeba zaznaczyć, że nie była to stówa czy dwie... [czytaj dalej]



Opis: Jerzy nie spodziewał się, że w wieku trzydziestu siedmiu lat jego życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, a jednak tak się stało. Nie był w stanie tego przewidzieć, ani tym bardziej temu zapobiec. Nie potrafił ochronić się przed skutkami własnego postępowania, które zaprowadziło go do tego punktu. 
Punktu, którego nienawidził. Do osób, którymi gardził. Do sytuacji, która była dla niego obca i niepojęta i która miała spowodować jeszcze większe zmiany w jego życiu...
A także w nim samym.
Na ten moment jednak, Jerzy był tylko zwykłym homofobem, człowiekiem zgorzkniałym i kimś, kto desperacko wmawiał sobie, że wszystko z nim w porządku, mimo że wcale tak nie było. Jednakże o tym miał dowiedzieć się później, dużo później, w momencie, w którym uświadomi sobie, jak wiele stracił. 
I jak wiele może jeszcze zyskać. 
"Zostań o poranku" to historia opowiadająca o sile i słabości ludzkiego charakteru, poruszająca tematy homofobii, uzależnień oraz seksualności. Traktuje o przeprawie głównego bohatera przez życie, które, jego zdaniem, miało skończyć się po straceniu rodzinnej firmy i podporządkowaniu się Marcinowi Słowińskiemu oraz jego partnerowi, Łukaszowi Nakoniecznemu. 
Jerzy nie wiedział jednak, że to,co zdawało się końce, będzie dopiero początkiem przeprawy przez otaczający go świat oraz przez własną osobowość, a także rozpocznie całkiem nowy rozdział w jego życiu. 


Ostrzeżenia: wulgaryzmy, przemoc, opisy homoerotyczne, kontrowersyjne poglądy 
Gatunek: dramat, komediodramat
Status: trwające
Data publikacji: 12.2018-????

Fragment rozdziału 1: 
Siedzenie w domu na obiedzie u swojej sześćdziesięcioletniej matki nie było czymś, nad czym Jurek Gos często się zastanawiał; on po prostu to robił, praktycznie każdej niedzieli. Siadali wtedy do syto zastawionego stołu, wymieniając się grzecznościami i lakonicznymi odpowiedziami na pytania. To przecież nie było nic złego, takie odwiedzanie własnej matki. Starsza kobiecina, której włosy już dawno zdążyły pokryć się siwizną, z utęsknieniem wypatrywała syna z okna już od szesnastej. Jurek czasami zjawiał się wcześniej, a czasami później, ale zazwyczaj jednak przychodził. Nie mógłby jej zostawić takiej osamotnionej, bo staruszka by się zapłakała na śmierć. Była bardzo wrażliwą kobietą. Jerzy przekonywał się o tym za każdym razem, kiedy przechodził przez niski, pomalowany na biało płotek i dostrzegał ją w ramach okna. Wyglądała różnie, w zależności od pogody. Kiedy świeciło słońce jej włosy mieniły się niczym czyste srebro, oczy przybierały kolor mlecznej kawy, a krągłe policzki wyróżniały się na tle beżowej skóry mocnym, czerwonym pigmentem. Kiedy padał deszcz, albo świat spowijała mgła jej obraz blaknął, tak jakby potrzebowała promieni, by je odbijać i lśnić. Jurek czasami przez to myślał, że była jak księżyc.
Wracając, dużo myślał o matce i starał się o nią dbać. Był w końcu facetem podchodzącym pod czterdziestkę, miał swoje lata na karku, a jednak zjawiał się tutaj, pod tym domkiem z białym płotem, witając ją kwiatami, w których, jako jeden z wielu elementów, musiał znajdować się rumianek. Jego matka uwielbiała rumianek. Czasami śmiali się nawet z tej jej żółtej sukienki, w którą tak bardzo lubiła się ubierać i żartowali, że jakby patrzeć po włosach i ubraniu, nie wyróżniałaby się za bardzo na tle ulubionych kwiatów.
Nie było w tym nic złego.
Dlatego teraz, kiedy Jurek siedział już przy stole, zaciskając dłoń na posrebrzanym widelcu, chciał się należycie odprężyć i skupić na rodzicielce, ale nie mógł. Miał wiele ważniejszych spraw na głowie. Firma ostatnio waliła mu się na głowę, a wszystko to za sprawą ojca. Jego ojciec bowiem był również jego szefem. I, w przeciwieństwie do matki, był jak słońce – kiedy zbliżał się za bardzo, potrafił człowieka spalić na wiór, tak że jedynie popiół uniósłby się za nim w powietrze.
– Och, Jureczku. Znowu się zadręczasz pracą? – zagadnęła jego matka, ubrana w ulubioną, żółtą sukienkę. Na środku stołu w wazonie leżały świeże kwiaty.
– To nic takiego – rzucił, chociaż słowa te były niezgodne z prawdą. Ostatnio nie było niczego poza pracą… chociaż jakby się tak zastanowić, od wielu lat nie było niczego poza nią.
– To przez ojca? Popatrz tylko jaki jesteś bladziutki! Nie tknąłeś prawie sałatki – zmartwiła się, wykrzywiając twarz. Jej pucołowate policzki opadły odrobinę.
– Co tam ojciec – odparł, zbywając te słowa machnięciem ręki. – Cała firma ledwo zipie.
– To niedobrze – mruknęła, a Jerzy przytaknął jej niemrawo. Nie wydawał się zbyt rozmowny. – To czemu tak, kochanie? – dodała zaraz, kiedy przez dłuższą chwilę przy stole zapadła cisza.
– Konkurencja – prychnął i poczuł, że ochota na jedzenie przechodzi mu jeszcze bardziej. Aż się wzdrygnął na samą tę myśl, a po jego plecach przebiegły ciarki obrzydzenia.
– Ach! – sapnęła kobieta z ekspresją, której mógłby pozazdrościć niejeden młodzieniaszek. – Ci dwaj tam? – dodała zaraz, czym zasłużyła sobie na przeciągłe spojrzenie własnego syna, a także spowodowała nagły przypływ negatywnych emocji, które dusiły Jerzego od środka. – Te pedały? – dodała dla ścisłości przyciszonym głosem, chociaż jej syn doskonale wiedział, o kim była mowa.
– Ta. Oni – przytaknął, czując, że w tym momencie całkowicie przeszła mu ochota na jedzenie. Odsunął od siebie talerz i zaczął wędrować spojrzeniem po dobrze mu znanym pomieszczeniu. – Jak to powiedział ojciec: dynamicznie się rozwijają. Ostatnio przenieśli się gdzieś na jakąś wioskę na wschodzie. Tam też będą robić swój punkt. Coraz więcej osób zaczyna ich kojarzyć… A oni wybijają się na swoim wynaturzeniu – powiedział z pogardą, prychając pod nosem, jakby samemu nie mógł w to uwierzyć. Jego matka zrobiła oburzoną minę i skrzywiła się z niesmakiem. Jej drobne ręce, zaznaczone zmarszczkami przez czas, zacisnęły się na krawędzi stołu, jakby na znak protestu.
– Że też ludzie to tolerują.
– Nie tylko tolerują. Nawet preferują.
– Niedorzeczne.
– Ostatnio wynaturzenia są w modzie.
– Co z tym światem jest nie tak – westchnęła, wyglądając na przybitą, a Jerzy położył jej rękę na drżącej dłoni i uśmiechnął się kącikami ust.
– Nie martw się. Moda szybko przemija – mruknął, ciesząc się ze swoich słów. Naprawdę tak myślał i myśli te napawały go optymizmem. Lubił czasami sobie pomarzyć, że świat odzyskuje równowagę i staje stabilnie na nogach – silniejszy i lepszy, bez tych wszystkich chwastów, które oplatały go korzeniami i zatruwały zdrowe organy; chwastów, które przyrastały z każdym rokiem, by po latach zdominować wszystko. Nie. Tak się nie stanie. Moda przeminie, a choroba, która się teraz rozprzestrzenia zostanie zduszona. Tak to już przecież było z trendami, prawda? Kiedyś kobiety łykały tabletki z tasiemcami, żeby się odchudzić, a dzisiaj? Kto by w ogóle o czymś takim pomyślał?
– Oby przeminęła zanim zrujnuje życia porządnym ludziom – powiedziała matka, a Jerzy od razu jej przytaknął.
Tak właśnie będzie. Jeżeli nie ze wszystkimi przedstawicielami tej mniejszości, to chociaż z tymi konkretnymi dwoma, którzy od lat zatruwali mu życie... [czytaj więcej]


___________________________________________________

Także tak się prezentują te teksty. Oba są różne, przy jednym można się trochę pośmiać, a przy drugim... No przy drugim już nie ma tak lekko ;) Ale może ktoś lubi właśnie taką poważniejszą tematykę, cięższy klimat i znęcanie się nad psychiką głównego bohatera... Jeżeli tak to zapraszam :) 
Tak też jeszcze wspomnę,  że po latach w końcu udało mi się przywrócić nagłówek bloga. Tak mnie denerwowało to puste, fioletowe tło, a okazało się, że wystarczyło dopisać tylko jedną komendę w kodzie i nagle już wszystko działa... Informatyczne rzeczy takie trudne :') No ale dobra, chyba przekazałam Wam wszystko, co chciałam przekazać, także dzięki za uwagę i do napisania! 

1 komentarz:

  1. Hejeczka, mam pytanko o te rozdziały. Kiesy się pojawią. Już czekam chwilę na ich pojawienie sie bo bardzo chciałabym je przeczytać

    OdpowiedzUsuń